Na toruńskim Rynku góruje Ratusz Staromiejski. Jego mury czerwienią się w słońcu i zachwycają gości z najodleglejszych zakątków świata od niepamiętnych czasów. W Ratuszu zawsze było gwarno i kolorowo. Przez bramy przejeżdżały konie, stukając kopytami o kamienny bruk. W sukiennicach kupcy targowali się o najlepsze tkaniny. Przekupki w ławach chlebowych wykładały pachnące bochenki i nawoływały o poranku do zakupów. Złoczyńcy o nieszczęśliwych oczach prowadzeni byli przez dziedziniec do sądu, gdzie miała ich spotkać sprawiedliwość. Na piętrach zaś, o przyszłości Torunia dyskutowała Rada Miejska, czyli zgromadzenie doświadczonych i mądrych mieszczan.
Ponad 400 lat temu, na czele Rady stanął wyjątkowy człowiek. Był to Henryk Stroband, który zawsze miał głowę pełną pomysłów. Gdy był młody, kochał książki i sztukę. Jeździł na uniwersytety, by wśród uczonych zdobywać wiedzę i zaspokajać swoją ciekawość świata. W końcu jednak wrócił do Torunia i podjął się odpowiedzialnej pracy. Został burmistrzem! Miał rządzić Toruniem. Gdy tylko zajął swoje nowe miejsce w Ratuszu, przystąpił do planowania. Zapragnął ozdobić Toruń kilkoma nowymi budowlami. Wszystko, co przychodziło mu na myśl, kazał notować. Pewnego razu, gdy pisarz nie zdążył jeszcze zamoczyć pióra w atramencie, burmistrz już wymieniał: zbrojownia, odwach dla miejskich żołnierzy, gimnazjum akademickie z wielką biblioteką, bastiony… Na końcu wyliczanki zawahał się lekko, podrapał po głowie i zadowolony wykrzyknął: Ratusz Staromiejski! Zdziwiony skryba odważył się zapytać: jak to, przecież mamy już Ratusz?!
Burmistrz chciał, żeby najważniejsza budowla miasta była jeszcze wspanialsza i przynosiła Toruniowi należytą chlubę. Pierwszą rzeczą, jaką musiał zrobić, było znalezienie architekta. Spośród chętnych jeden wyróżnił się szczególnie. Miał niesłychany koncept! Chciał zrobić z Ratusza kalendarz. Burmistrz zachwycony ideą ceglanego kalendarza kazał przystąpić do dzieła. Zawierzył całkowicie w umiejętności pełnego fantazji architekta. Sale opróżniono, ustawiono rusztowania i oczekiwano wielkich zmian.
Wiele miesięcy później budowa miała się ku końcowi. Murarze wciąż uwijali się od świtu do zmierzchu, a kamieniarze wykuwali ozdobne elementy z najwyższą dokładnością. Ku zadowoleniu burmistrza mury pięły się w górę, lecz wciąż ani on, ani mieszkańcy Rynku nie widzieli kalendarza. Zaczęto nawet podejrzewać, że architekt wykiwał burmistrza i z jego obietnic będą nici.
W końcu plac budowy uprzątnięto i zwołano wszystkich, by mogli podziwiać nową bryłę Ratusza Staromiejskiego. Była to okazja do świętowania! Rada Miasta poprosiła architekta odpowiedzialnego za całe to zamieszanie o opowiedzenie o swoim projekcie. Pomysł z ceglanym kalendarzem miał być nareszcie wyjaśniony.
Dumny architekt opowiadał: jedna wielka wieża, czyli najstarsza część Ratusza, symbolizuje jeden rok. Cztery małe wieżyczki na narożnikach budowli, które dodałem, oznaczają cztery pory roku. Wewnątrz urządziłem dwanaście wielkich sal, bo rok ma tyle miesięcy. Pięćdziesiąt dwie mniejsze sale są jak tygodnie w roku. Do tego potrzebne było tyle okien, ile dni ma cały rok! Oto toruński kalendarz. Stał się on powodem do dumy dla burmistrza i całego Torunia.
Był tylko jeden mały kłopot. Co z rokiem przestępnym? I z tym sobie poradzono! Raz na cztery lata wzywano murarza, który od strony dziedzińca wykuwał małe okienko. Z końcem roku zamurowywał je na kolejne trzy lata, a potem zaczynał pracę na nowo.
Opracowanie legendy: Dom Legend Toruńskich