Pewnego czerwcowego dnia, gdy słońce wschodziło bardzo wcześnie, cieśla Johann zbudził się przed godziną czwartą. W lecie pracował wiele i chciał jak najprędzej udać się do swych obowiązków. Otworzył szeroko okno, by wpuścić rześkie, pachnące rosą powietrze. Wtedy spostrzegł przelatujące dziwne zwierzę. Przetarł oczy nie wiedząc, czy jeszcze śni, czy niesamowita kreatura jest prawdziwa. Zerknął raz jeszcze, lecz zwierzę oddaliło się w kierunku dawnego krzyżackiego gdaniska. Cały dzień mistrz ciesielski Johann Georg Hieronimi pozostawał niespokojny. Wiedział, że to, co zobaczył, nie było ptakiem, choć szybko latało. Przypominało raczej jaszczurkę, ale te rzadko mieszkały w mieście. Czyżby był to smok?
Zaniepokojony postanowił wybrać się do Ratusza i opowiedzieć wszystko, co zapamiętał. Skryba nie dowierzał temu, co usłyszał, ale skrupulatnie notował każdy szczegół. Otóż widziany 13 czerwca 1746 roku smok był maszkarą niezbyt dużą. Ciało jego było czarne, długie na trzy łokcie, lecz grube tylko na 3,5 cala. Głowa i ogon miały spiczasty kształt. Już tyle wystarczyło, by stwierdzić, że potwór nie był urodziwy. Cieśla kontynuował opis: zwierzę miało cztery jasnobrązowe nogi jak jaszczurka. Pyskowi niestety nie przyjrzał się zbyt dokładnie.
Dokument został sporządzony, lecz nikt nie planował schwytać latającego zwierza. Johann opowiadał rodzinie i przyjaciołom o swej przygodzie, coraz to bardziej ubarwiając historię. Dzieci wybrały się nawet w okolicę gdaniska na poszukiwania. Wierzyły, że zwierzę mogło się łatwo skryć w którejś z dziur w murach. Niczego jednak nie znalazły.
Tymczasem do toruńskich strażników zgłosiła się Katarzyna Storchin, żona żołnierza miejskiego. Tłumaczyła, że 5 tygodni wcześniej, za oknem widziała na własne oczy latającego smoka. Zmierzał od strony Bramy Kotlarskiej, to jest stamtąd, gdzie dziś łączy się ulica Szeroka z Przedzamczem. Katarzyna relacjonowała, że zwierzę leciało, mimo że nie miało ani nóg, ani skrzydeł. Wyróżniał je długi, lśniący, tępo zakończony ogon i spiczasta głowa.
Czy to, co widziała przestraszona kobieta, było smokiem napotkanym przez cieślę Johanna? Rzecz to zagadkowa. Czyżby to przywidzenie? Może dziecięcy latawiec? Chyba nigdy się nie dowiemy. Toruński potwór w niczym nie przypominał smoków, jakie malowali dawni mistrzowie. Nie miał zielonej łuski i potężnych łap, nie był nawet większy od konia. Ogniem zionąć też nie próbował, szkody nikomu w Toruniu nie uczynił.
Dziś natomiast każdy, kto zmierza ulicą Przedzamcze do ruin zamku krzyżackiego, zobaczy figurę smoka. Przypomina ona o tajemniczych wydarzeniach, które rozegrały się w tej okolicy.
Opracowanie opowieści: Dom Legend Toruńskich