Toruńskie pierniki to nasz skarb. Są najcieplej i najlepiej kojarzonym elementem dziedzictwa Torunia. Dla wielu z Was pewnie są nieodłącznym elementem Świąt Bożego Narodzenia. Przepis na piernik jest prosty: dwa rodzaje mąki, miód, przyprawy korzenne i nieco miłości. W praktyce, ich wykonanie nie jest takie oczywiste. Znamy jednak prawdziwych mistrzów w piernikarskiej sztuce. To piekarze i malarki Żywego Muzeum Piernika. Przedstawimy Wam ich piernikowe dzieła – w sam raz na zbliżające się święta.
Na 3. piętrze dawnego spichlerza zbożowego przy ul. Rabiańskiej 9 znajduje się pracownia malarek. Malarek pierników. Wchodząc tam po raz pierwszy można mieć wrażenie, że przygotowania do świąt trwają okrągły rok. Zawsze uśmiechnięta Karolina z zadziwiającą lekkością ozdabia lukrem małe, zgrabne choineczki. Co rusz kolejna ląduje na wielkiej tacy. Po wyschnięciu trafią do pakowalni w czułe ręce Klaudii, która będzie przewlekała złote sznureczki przez dziurki zrobione w chrupiącym cieście. Na koniec każdy z pierniczków zostanie ręcznie opakowany w celofan i przewiązany źdźbłem rafii.
Na przeciwko Karoliny siedzi Ewa. Z godną podziwu wprawą, bez najdrobniejszego drżenia dłoni szykuje piernikowe gwiazdki. Wybrała biały lukier królewski, mówi że najlepiej komponuje się z ciemnobrązowym kolorem piernika. Polukrowała dziś kilkadziesiąt takich gwiazdek, ale czy wszystkie są identyczne? Przy ręcznej pracy to nie możliwe. Jak płatki śniegu, tak i jej pierniczki są tylko na pierwszy rzut oka jednakowe. Dopiero po bliższym spojrzeniu można się przekonać, że kilku z nich dodała coś ekstra. Na jednym lśni odrobina złota, na innym błyszczące słodkie kuleczki. W ten sposób powstają unikatowe wyroby. To one najszybciej znikają z lady sklepiku Żywego Muzeum Piernika.
Kim są malarki pracujące w muzealnej manufakturze? To absolwentki wyższych uczelni artystycznych, w tym Wydziału Sztuk Pięknych toruńskiego UMK. Im zawdzięczamy cieszące oko lukrowane cacka.
Miłośników dawnej tradycji ucieszyć mogą pierniki figuralne. Co je charakteryzuje?
Wytwarzane są z ciasta pozbawionego środków spulchniających, za to pełnego przypraw. Surowe ciasto, po dłuższym leżakowaniu w chłodnym pomieszczeniu jest twarde, wymaga zagniatania podczas którego pod wpływem ciepła rąk staje się miękkie i plastyczne. Mistrzostwo polega na tym by wyczuć moment, w którym należy skończyć ugniatać i zacząć wałkować je na równy placek. Jeszcze tylko lekkie poprószenie mąką i można zabierać się do odciskania piernika w drewnianej rzeźbionej formie. Wnętrze formy – klocka piernikarskiego pokrywa się warstewką oleju by ciasto nie przywarło do najdrobniejszych zagłębień wzoru. Im dokładnej placuszek zostanie wtłoczony do formy, tym wyraźniejszy wzór się na nim odbije. Później przychodzi żmudny proces wykrawania kształtu i (prawie) gotowy piernik figuralny ląduje w piecu.
Dlaczego nazywamy go figuralnym? Chodzi naturalnie o jego piękne kształty, które nie mogłyby być czytelne po wypieczeniu gdyby nie wspomniany brak spulchniaczy. Piernik, który nie może wyrosnąć, po wystygnięciu staje się twardy i bardzo trwały. Jego przeznaczeniem jest cieszyć oko i roztaczać aromat goździków i cynamonu. Pierników figuralnych nie pokrywa się lukrem.
Kolorowe, lukrowane choinki, gwiazdki, mikołaje z piernika są nie tylko piękną dekoracją bożonarodzeniowego drzewka. Mogą być miłym dodatkiem do prezentu wręczanego najbliższym, albo elementem przybrania stołu wigilijnego.
Jadalne pierniki lukrowane czy pierniki figuralne? Wybór jest w Waszych rękach. Podpowiemy tylko, że z pomocą idealnie gładkiego lukru królewskiego, któremu można nadać dowolny kolor malarki wyczarowują dedykacje i znaki firmowe. Nierzadko powstają pierniki z logo firm i instytucji. Pomysł na ich zastosowanie jako prezenty dla stałych klientów czy personalizowane piernikowe upominki dla pracowników wydaje się naturalny 🙂 W końcu od wieków piernik jest tradycyjnym podarkiem na przeróżne okazje.
Kombinacji wzorów i kolorów na piernikach jest niezliczona ilość, ale malarki wybrały kilkanaście klasyków, sprawdzonych i lubianych. Zebrane są w podręcznym katalogu, który prezentujemy poniżej. Zajrzyjcie i złóżcie zamówienie już jesienią. Pierniczki do zjedzenia, do ozdoby czy na prezent przywiezie do Was kurier.
Katalog Świąteczny 2020 – Żywe Muzeum Piernika
Jeśli zaś mieszkacie w Toruniu, odwiedźcie najpiękniejszy sklep z piernikami w mieście, czyli sklep firmowy Żywego Muzeum Piernika na Żeglarskiej 18. Tam obejrzycie i wybierzecie swoje ulubione pierniki od ręki.
Pewnego czerwcowego dnia, gdy słońce wschodziło bardzo wcześnie, cieśla Johann zbudził się przed godziną czwartą. W lecie pracował wiele i chciał jak najprędzej udać się do swych obowiązków. Otworzył szeroko okno, by wpuścić rześkie, pachnące rosą powietrze. Wtedy spostrzegł przelatujące dziwne zwierzę. Przetarł oczy nie wiedząc, czy jeszcze śni, czy niesamowita kreatura jest prawdziwa. Zerknął raz jeszcze, lecz zwierzę oddaliło się w kierunku dawnego krzyżackiego gdaniska. Cały dzień mistrz ciesielski Johann Georg Hieronimi pozostawał niespokojny. Wiedział, że to, co zobaczył, nie było ptakiem, choć szybko latało. Przypominało raczej jaszczurkę, ale te rzadko mieszkały w mieście. Czyżby był to smok?
Zaniepokojony postanowił wybrać się do Ratusza i opowiedzieć wszystko, co zapamiętał. Skryba nie dowierzał temu, co usłyszał, ale skrupulatnie notował każdy szczegół. Otóż widziany 13 czerwca 1746 roku smok był maszkarą niezbyt dużą. Ciało jego było czarne, długie na trzy łokcie, lecz grube tylko na 3,5 cala. Głowa i ogon miały spiczasty kształt. Już tyle wystarczyło, by stwierdzić, że potwór nie był urodziwy. Cieśla kontynuował opis: zwierzę miało cztery jasnobrązowe nogi jak jaszczurka. Pyskowi niestety nie przyjrzał się zbyt dokładnie.
Dokument został sporządzony, lecz nikt nie planował schwytać latającego zwierza. Johann opowiadał rodzinie i przyjaciołom o swej przygodzie, coraz to bardziej ubarwiając historię. Dzieci wybrały się nawet w okolicę gdaniska na poszukiwania. Wierzyły, że zwierzę mogło się łatwo skryć w którejś z dziur w murach. Niczego jednak nie znalazły.
Tymczasem do toruńskich strażników zgłosiła się Katarzyna Storchin, żona żołnierza miejskiego. Tłumaczyła, że 5 tygodni wcześniej, za oknem widziała na własne oczy latającego smoka. Zmierzał od strony Bramy Kotlarskiej, to jest stamtąd, gdzie dziś łączy się ulica Szeroka z Przedzamczem. Katarzyna relacjonowała, że zwierzę leciało, mimo że nie miało ani nóg, ani skrzydeł. Wyróżniał je długi, lśniący, tępo zakończony ogon i spiczasta głowa.
Czy to, co widziała przestraszona kobieta, było smokiem napotkanym przez cieślę Johanna? Rzecz to zagadkowa. Czyżby to przywidzenie? Może dziecięcy latawiec? Chyba nigdy się nie dowiemy. Toruński potwór w niczym nie przypominał smoków, jakie malowali dawni mistrzowie. Nie miał zielonej łuski i potężnych łap, nie był nawet większy od konia. Ogniem zionąć też nie próbował, szkody nikomu w Toruniu nie uczynił.
Dziś natomiast każdy, kto zmierza ulicą Przedzamcze do ruin zamku krzyżackiego, zobaczy figurę smoka. Przypomina ona o tajemniczych wydarzeniach, które rozegrały się w tej okolicy.
Opracowanie opowieści: Dom Legend Toruńskich
W jednym z toruńskich domów zapanowała wielka żałoba. Jego właściciel, zamożny i szanowany kupiec, mimo posiadanych bogactw nie zdołał ocalić od śmiertelnej choroby największego ze swoich skarbów – umiłowanej żony. Kobieta zmarła przedwcześnie, pozostawiając krewnych w smutku i tęsknocie. Lamentom nie było końca, lecz należało ją pożegnać i wyprawić w ostatnią podróż.
Kupiec nie szukał długo najlepszego miejsca na pochówek żony. Musiała to być krypta w kościele świętych Janów. Obszerna, murowana z cegły i kamienia, taka, która przetrwa wieki. Czym prędzej dogadał się z proboszczem i nie pozostało nic innego, jak tylko złożyć nieboszczkę w kościele na marach i oczekiwać mszy żałobnej.
Mąż nie szczędził pieniędzy, by przyozdobić ciało ukochanej wspaniałymi klejnotami. Suknia przetykana złotą nicią, naszyjnik i błyszczące kamienie nęciły gapiów. Wabiły chciwe spojrzenia ciekawskich, obecnych pośród żałobników. Nic dziwnego, że jeden z nich uległ nikczemnej pokusie. Był to zakrystian. Gdy zapadła noc i kościół opustoszał, zakradł się w pobliże otwartej trumny. Jedynie świeca rozświetlała mrok, ale to wystarczyło, by wypatrzył najokazalszy pierścień. Łatwy łup był na wyciągnięcie ręki. Chciwość wzięła górę nad rozsądkiem, gdy tylko chwycił przystrojoną dłoń kobiety. Zdziwił się jednak, gdy opuchnięte palce nie chciały oddać pierścienia. Rozgniewany, postanowił dokończyć dzieła i odgryźć palec razem z klejnotem! W tej samej chwili nieboszczka podniosła przerażający krzyk. Przebudzona w zimnej i ciemnej świątyni wybiegła, nim złodziej się obejrzał. Podążyła ulicami Torunia do swego domu przyodziana w białą suknię widoczną z oddali w blasku księżyca. Ci, którzy nie mogli spać tej niezwykłej nocy i niechcący zerknęli przez okna, zobaczyli ją kroczącą w stronę ulicy Szerokiej. Na ich oczach szła ta, która dopiero umarła.
Nie wiadomo, jak wyglądało spotkanie kobiety z mężem. Pewne jest jednak, że proboszcz, który w największym zdenerwowaniu zjawił się o świcie w domu kupca, zobaczył parę uradowaną powtórnym spotkaniem. Wkrótce, na fasadzie domu stanęła rzeźba przedstawiająca kobietę w białej szacie. W ten sposób mąż upamiętnił radosny powrót ukochanej. Mieszkańcy, gdy ochłonęli już po tej sensacyjnej nocy, zaczęli opowiadać sobie historię o powstałej z martwych. Nazywali ją białą damą.
Nikt jednak nie mógł znaleźć zakrystiana. Dziwiono się, że tak nagle porzucił zajęcie. Czyżby postradał zmysły ze strachu i uciekł z miasta?
*
Dom przy ulicy Szerokiej 24 nie posiada już pięknego portalu z kamienną figurą Białej Damy. W kościele św. Janów zachowane są rozległe krypty, w których po dziś dzień spoczywają dawni torunianie.
Opracowanie legendy: Dom Legend Toruńskich
Wisła to najdłuższa rzeka płynąca przez nasz kraj. Widziała najważniejsze wydarzenia w jego historii. U jej brzegów wyrosły zamki i miasta. Jedno z nich, zbudowano w zakolu rzeki, na jej prawym brzegu. Za sprawą krzyżaków zostało ono ogrodzone wysokimi murami z czerwonej cegły. Wzniesiono je, by wraz z basztami i bramami otulały miasto i zapewniały bezpieczeństwo jego mieszkańcom. Wisła bacznie obserwowała, jak prędko rozkwita życie w nowym mieście.
Jedna z baszt, górująca nad murami obronnymi, szczególnie zwróciła uwagę wszędobylskiej rzeki. Basztę zaś, która nieustannie i w bezruchu, dniem i nocą pilnowała mieszkańców miasta, cechowała ogromna ciekawość. Któż więc, jak nie Wisła, mogła przynieść wieści z dalekiego świata?
Rzeka zaczęła snuć opowieści o tym, co widziała. W górach poiła zwierzynę, smok u stóp Wawelu pozdrawiał ją językami ognia, pracowici ludzie budowali mosty, by połączyć jej odległe brzegi. Flisacy spławiali drewno wodami Wisły, kupcy na statkach wieźli towary, a dziewczęta wzdychały za tymi, którzy długo nie wracali z podróży.
Wieża wsłuchiwała się w opowieści rzeki, lecz z czasem poczuła tęsknotę za nieznanym. Zazdrość wzrastała w niej z dnia na dzień. W ten sposób, przyjaźń między Wisłą a wieżą słabła. Baszta nie chciała już wysłuchiwać przechwałek rzeki, lecz ta wciąż szeptała jej o swych przygodach. Obojętność wieży tak rozzłościła rzekę, aż swe wody zaczęła kierować w stronę dawnej przyjaciółki. Siłą nurtu napierała w głąb lądu, a fale coraz mocniej uderzały w basztę. Ta, przerażona niebezpieczeństwem, zwróciła się do rozgniewanej rzeki:
– Wisło! Nie płyń tak blisko, bo runę!
– To ruń! – odparła złośliwie Wisła.
Nieopodal przechodzili dwaj wędrowcy. Dotarli oni do bram niedawno powstałego miasta, zastanawiając się, jaką nosi ono nazwę. Do ich uszu dotarły niesione echem słowa rzeki, rozgniewanej na przekrzywioną już wieżę. To ruń, to ruń, to ruń – brzmiało wokoło. Podróżnicy, usłyszawszy te słowa, uznali je za nazwę miasta, do którego trafili. Nanieśli ją na mapę i od tej pory urokliwy gród nad Wisłą nosi nazwę Toruń. Podróżnicy, którzy będą spacerować wzdłuż murów miejskich, bez trudu znajdą basztę. Tę samą, która kłótni z Wisłą zawdzięcza swój kształt i nazwę – Krzywa Wieża.
*
Krzywą Wieżę możecie podziwiać do dziś. Polecamy Wam obejrzeć ją nie tylko od strony miasta, ale i od zewnątrz. Wówczas w pełni docenicie jej znaczne pochylenie i piękną ceglaną sylwetkę. Wszystkie historie związane z Krzywą Wieżą znają toruńscy przewodnicy. Nie wahajcie się ich zapytać.
Opracowanie legendy: Dom Legend Toruńskich
Wiele wieków temu żył w Toruniu mistrz piernikarski, który cieszył się szczególnym uznaniem. Po pierwsze dlatego, że jego wyroby były niesłychanie smaczne. Po drugie, lubiano go za życzliwość. Był człowiekiem skorym do pomocy, uśmiech go nie opuszczał, a serce miał otwarte na innych ludzi. Nieraz zdarzało się, że tym, którzy byli w kłopocie, sprzedawał swoje wypieki taniej, żeby też mogli cieszyć się ich smakiem.
Mistrz miał córkę Katarzynę, dziewczynkę o równie promiennej twarzy i wrażliwym usposobieniu, co jej tata. Lubiła obserwować pracę ojca i od najmłodszych lat krzątała się po piernikarni, starając się pomóc w każdej czynności.
Mijały lata, a Katarzynka wyrastała na piękną młodą kobietę. Mistrza zaś czas naznaczał, dodając mu coraz więcej srebrnych pasm na głowie i zmarszczek na radosnym obliczu. Mimo tego pracował niestrudzenie, by zarobić na dostatnią przyszłość dla siebie i córki. Pewnego razu zapadł na ciężką chorobę i nie miał już sił wypiekać pierników dla torunian.
Przysparzało mu to ogromnych zmartwień, gdyż w mieście było wielu piekarzy chętnych do zajęcia jego miejsca. Przywołał więc do siebie córkę i poprosił o zastąpienie go. Zadanie było ryzykowne. Dziewczyna w roli mistrza cechu chleba miękkiego i niewarzonego – to było nie do pomyślenia! Czeladnicy i pozostali mistrzowie nie byli zadowoleni z tego pomysłu i patrzyli na Katarzynkę podejrzliwie. Jednak tym razem postanowili zrobić wyjątek i pozwolić jej pracować. Wierzyli, że mistrz prędko wyzdrowieje i stary porządek powróci.
Katarzynka tyle razy obserwowała ojca podgrzewającego miód, wyrabiającego ciasto, odciskającego piernikowe kształty, że od razu przystąpiła do dzieła. Znała recepturę i bez trudu przygotowała porcję ciasta na pierniki. Chciała dowieść, że dorówna mu wprawą. Gdy nadszedł czas, aby wypiekom nadać kształt, okazało się, że drewniane formy wyrzeźbione przez ojca zniknęły. Zaglądała do każdego kąta, lecz nigdzie ich nie znalazła. Czyżby któryś z czeladników nie chciał, aby sprostała zadaniu? Nie chciała kłopotać mocno osłabionego już staruszka, więc postanowiła, że sama uformuje ciasto. Chwyciła nieduży cynowy kubeczek i zaczęła wycinać nim medaliony. Wkładała je parami do gorącego pieca. Lądowały blisko siebie, bo Katarzynka chciała zmieścić ich jak najwięcej. Tam, gdzie trzy pary połączyły się w jedno ciastko, powstał nieznany dotąd kształt.
Katarzynka ułożyła ostygłe pierniki w koszu i poszła na Rynek obawiając się, czy sprzeda je pomimo dziwnych kształtów. Wielkie było jej zaskoczenie, gdy okazało się, że pachnące pierniki zaciekawiły torunian, a nawet przyjezdnych kupców. Cieszyły się większym powodzeniem niż dotychczas. Ich kształt był niepowtarzalny, a smak wyśmienity. Katarzynka nie zmieniła receptury, lecz w przygotowanie włożyła całą swoją miłość do starego ojca. Docenili to wszyscy, którzy ich spróbowali.
Kształt, który powstał nieumyślnie, przetrwał. Wiele lat po Katarzynce powtarzali go kolejni piernikarze. Nawet dziś charakterystyczna forma sześciu złączonych ze sobą medalionów jest nie do pomylenia z żadną inną. Wędrując po Toruniu za zapachem pierników, z pewnością traficie na te o wdzięcznej nazwie pochodzącej od imienia pracowitej i kochającej Katarzynki.
Opracowanie legendy: Dom Legend Toruńskich
Na toruńskim Rynku góruje Ratusz Staromiejski. Jego mury czerwienią się w słońcu i zachwycają gości z najodleglejszych zakątków świata od niepamiętnych czasów. W Ratuszu zawsze było gwarno i kolorowo. Przez bramy przejeżdżały konie, stukając kopytami o kamienny bruk. W sukiennicach kupcy targowali się o najlepsze tkaniny. Przekupki w ławach chlebowych wykładały pachnące bochenki i nawoływały o poranku do zakupów. Złoczyńcy o nieszczęśliwych oczach prowadzeni byli przez dziedziniec do sądu, gdzie miała ich spotkać sprawiedliwość. Na piętrach zaś, o przyszłości Torunia dyskutowała Rada Miejska, czyli zgromadzenie doświadczonych i mądrych mieszczan.
Ponad 400 lat temu, na czele Rady stanął wyjątkowy człowiek. Był to Henryk Stroband, który zawsze miał głowę pełną pomysłów. Gdy był młody, kochał książki i sztukę. Jeździł na uniwersytety, by wśród uczonych zdobywać wiedzę i zaspokajać swoją ciekawość świata. W końcu jednak wrócił do Torunia i podjął się odpowiedzialnej pracy. Został burmistrzem! Miał rządzić Toruniem. Gdy tylko zajął swoje nowe miejsce w Ratuszu, przystąpił do planowania. Zapragnął ozdobić Toruń kilkoma nowymi budowlami. Wszystko, co przychodziło mu na myśl, kazał notować. Pewnego razu, gdy pisarz nie zdążył jeszcze zamoczyć pióra w atramencie, burmistrz już wymieniał: zbrojownia, odwach dla miejskich żołnierzy, gimnazjum akademickie z wielką biblioteką, bastiony… Na końcu wyliczanki zawahał się lekko, podrapał po głowie i zadowolony wykrzyknął: Ratusz Staromiejski! Zdziwiony skryba odważył się zapytać: jak to, przecież mamy już Ratusz?!
Burmistrz chciał, żeby najważniejsza budowla miasta była jeszcze wspanialsza i przynosiła Toruniowi należytą chlubę. Pierwszą rzeczą, jaką musiał zrobić, było znalezienie architekta. Spośród chętnych jeden wyróżnił się szczególnie. Miał niesłychany koncept! Chciał zrobić z Ratusza kalendarz. Burmistrz zachwycony ideą ceglanego kalendarza kazał przystąpić do dzieła. Zawierzył całkowicie w umiejętności pełnego fantazji architekta. Sale opróżniono, ustawiono rusztowania i oczekiwano wielkich zmian.
Wiele miesięcy później budowa miała się ku końcowi. Murarze wciąż uwijali się od świtu do zmierzchu, a kamieniarze wykuwali ozdobne elementy z najwyższą dokładnością. Ku zadowoleniu burmistrza mury pięły się w górę, lecz wciąż ani on, ani mieszkańcy Rynku nie widzieli kalendarza. Zaczęto nawet podejrzewać, że architekt wykiwał burmistrza i z jego obietnic będą nici.
W końcu plac budowy uprzątnięto i zwołano wszystkich, by mogli podziwiać nową bryłę Ratusza Staromiejskiego. Była to okazja do świętowania! Rada Miasta poprosiła architekta odpowiedzialnego za całe to zamieszanie o opowiedzenie o swoim projekcie. Pomysł z ceglanym kalendarzem miał być nareszcie wyjaśniony.
Dumny architekt opowiadał: jedna wielka wieża, czyli najstarsza część Ratusza, symbolizuje jeden rok. Cztery małe wieżyczki na narożnikach budowli, które dodałem, oznaczają cztery pory roku. Wewnątrz urządziłem dwanaście wielkich sal, bo rok ma tyle miesięcy. Pięćdziesiąt dwie mniejsze sale są jak tygodnie w roku. Do tego potrzebne było tyle okien, ile dni ma cały rok! Oto toruński kalendarz. Stał się on powodem do dumy dla burmistrza i całego Torunia.
Był tylko jeden mały kłopot. Co z rokiem przestępnym? I z tym sobie poradzono! Raz na cztery lata wzywano murarza, który od strony dziedzińca wykuwał małe okienko. Z końcem roku zamurowywał je na kolejne trzy lata, a potem zaczynał pracę na nowo.
Opracowanie legendy: Dom Legend Toruńskich
Średniowieczny Toruń był piękny i potężny. Słynął z czerwonych budowli i przedsiębiorczych mieszkańców. Wielu z nich zajmowało się handlem. Dzięki temu miasto się bogaciło, a Wisłą i szlakami lądowymi stale przybywały najróżniejsze dobra. Tymczasem rycerze krzyżaccy, zaczęli utrudniać torunianom interesy. Chcieli czerpać coraz to większe zyski z wiślanego handlu. Nic dziwnego, że mieszkańcy Torunia zapragnęli pozbyć się ciężaru krzyżackiej władzy.
Najbardziej pomysłowi mieszczanie sprzysięgli się przeciw krzyżakom i zaplanowali wypędzić ich z miasta. Rzecz nie była łatwa. Zamek, który zamieszkiwali rycerze, był budowlą mocną, położoną blisko Wisły, tuż za murami Starego Miasta Torunia. Otaczały go grube obwarowania, a pośrodku dziedzińca zamkowego stała ośmiokątna wieża. Torunianie potrzebowali sposobu, by wedrzeć się na zamek. Wpadli na pomysł, który miał doprowadzić ich do celu. Przypomnieli sobie o krzyżackim kucharzu Jordanie. Pracował w zamkowej kuchni i gotował dla rycerzy. Na ich nieszczęście, nie darzył ich wielką sympatią. Jego znakiem rozpoznawczym była długa chochla, z którą się nie rozstawał. Torunianie łatwo dogadali się z Jordanem. Ustalili w sekrecie, że gdy Krzyżacy będą na wieczerzy, on da znak do ataku. Rozmyślał, jak powiadomić mieszczan i rycerzy w odpowiedniej chwili, a jednocześnie nie dać się przyłapać na gorącym uczynku. Gdy wszystko było zaplanowane, rozstali się, oczekując sądnego dnia.
Nadszedł 7 lutego 1454 roku. Było już ciemno, gwar w mieście ustał, w dodatku doskwierało zimno. Mieszkańcy pochowali się w swoich kamienicach. Nikt bez potrzeby nie szedł w okolicę zamku. Kucharz po ciężkim dniu przycupnął na taborecie, obserwując jedzących i pijących wino rycerzy. Gdy wieczerza trwała w najlepsze, a bracia zakonni stracili właściwą sobie czujność, Jordan pobiegł na szczyt czterdziestometrowej wieży. Natychmiast dał umówiony znak kucharską łyżką. Machał chochlą ile sił, lecz nie był pewien, czy jego sygnał był widoczny w zimowej ciemności. Przygotowani do ataku mieszczanie zauważyli go od razu i prędko ruszyli na zamek. Wyłamali bramę i zaczęli strzelać z obu stron. Na przedzamczu pojawił się ogień. Wśród krzyżaków zapanowało wielkie zamieszanie. Wykorzystując to, torunianie w pośpiechu podłożyli proch pod wieżę, aby ją wysadzić. Była ona niesłychanie ważna, ponieważ mogła dać ostatnie schronienie obrońcom warowni. Tymczasem Jordan ze strachu nie ruszył się z miejsca. Przyglądał się wydarzeniom przez malutki otwór w murze. Nie pomyślał, że mieszczanie postanowią wysadzić wieżę tak szybko! Wybuch ogłuszył go, a nadzwyczajna siła wyrzuciła prosto w powietrze. Wzniósł się nad Stare Miasto i gładko opadł na dach Bramy Chełmińskiej. Poczciwy kuchcik nie spodziewał się takiego obrotu wydarzeń.
Walki zakończyły się szybko, a mieszczanie zdobyli krzyżacką twierdzę. Pojmano wszystkich rycerzy i odesłano z Torunia z życzeniem, aby nigdy więcej do niego nie powracali. Jednak co się stało z Jordanem? Siedział na dachu bramy do następnego ranka. Bał się oskarżenia o zdradę. Z podsłuchanej rozmowy przechodniów dowiedział się o pokonaniu krzyżaków. Dopiero wtedy zawołał po pomoc. Gapie radowali się na widok kucharza z chochlą za pasem i na długo zapamiętali to zdarzenie. Na bramie umieścili żelazną wywieszkę przedstawiającą kucharza w czapce unoszącego długą łyżkę. Przypominała niepozornego bohatera.
Wywieszkę z Jordanem znajdziecie w muzeum w Ratuszu Staromiejskim. Czy rzeczywiście przedstawia kuchcika? To pozostaje zagadką. Odwiedźcie koniecznie ruiny zamku krzyżackiego w Toruniu. W otoczeniu zieleni prezentują się niezwykle malowniczo.
Opracowanie legendy: Dom Legend Toruńskich
Było ciepłe lato, torunianie radowali się obfitymi zbiorami zbóż, w które obrodziła piękna ziemia chełmińska. Przedsiębiorczy kupcy handlujący żytem i pszenicą napełniali ziarnem swe spichlerze. Na polecenie burmistrza gromadzono zapasy, aby w mieście nie mogło zabraknąć jedzenia. Tymczasem opiekujący się spichlerzami zauważyli w ich okolicy myszy. Nie ma gorszego nieszczęścia niż wszędobylskie gryzonie. Po krótkim czasie myszy było tak wiele, że z pewnością spustoszyłyby wszystkie toruńskie magazyny.
Władze miasta orzekły – Wezwijmy na pomoc koty! – Sprowadzono sporą kocią gromadę, oczekując rychłego pozbycia się mysiej plagi. Spośród kotów wyróżniał się jednak bury kocur. Za nic w świecie nie chciał łapać myszy. Niekiedy tylko chwytał tłuste muchy i zjadał je, głośno mlaskając. Jego ulubionym zajęciem były spacery po murach okalających miasto. Najczęściej zaś wygrzewał się w słońcu strosząc futro. Zdobył także sympatię strażników miejskich. Często dostawał okruszki z ich śniadań, a nawet kawałek kiełbasy. Zimą dali mu miejsce w Bramie Chełmińskiej, aby nie musiał marznąć.
Pewnego mroźnego lutowego dnia 1629 roku, kocura zbudziły okrzyki i tupanie strażników. Zaciekawiony, jednym susem wyskoczył ze swojej skrzynki i znalazł się w środku wielkiego poruszenia. Na miasto najechali Szwedzi przysłani przez groźnego króla Gustawa Adolfa. Szturmowali mury miejskie. Wystrzały armatnie ogłuszały, mróz szczypał w nos, lecz kot wcale nie szukał cichego kącika. Dotąd leniwy, w końcu pokazał swoje waleczne oblicze. Odbijając się od ramienia jednego ze zbrojnych mieszczan, wskoczył na mur i atakował. Przyczajał się na wroga z góry i – jeśli tylko któryś przedarł się przez bramę – drapał go i gryzł. Z wielką zwinnością chwytał Szwedów za nogi i zadawał im liczne rany.
Walka trwała dwa dni i po wielokroć wystrzeliwała legendarna armata nazywana „Mnichem”. Koniec zawieruchy był dla torunian szczęśliwy. Zwycięstwo! Strażnicy broniący barbakanu i Bramy Chełmińskiej wyszli ze starcia cało, podobnie jak dzielny kot. Wieść o zasługach pręgowanego leniucha, który nie chciał łapać myszy, rozeszła się szybko. Opowiadano sobie o nim w karczmach i kramach. Aby okazać wdzięczność kociemu żołnierzowi, torunianie nadali nowe kocie nazwy budowlom obronnym znajdującym się wokół Bramy Chełmińskiej. Cztery smukłe wieże zostały Kocimi Łapami, baszta na jednym krańcu otrzymała miano Kociego Ogona, a ta na drugim – Kociego Łba. Barbakan zaś – jako najpotężniejszy – nazwano Kocim Brzuchem.
Dziś, wędrując do samego końca ulicy Podmurnej, zobaczyć można już tylko Koci Łeb. Basztę rozpoznacie po okrągłej sylwetce. Spróbujcie też poszukać kota przyczajonego na dachu kamienicy przy Rynku Staromiejskim nieopodal Dworu Artusa.
Opracowanie legendy: Dom Legend Toruńskich
W Toruniu można jedynie jeść pierniki, patrzeć na gotyckie mury i spacerować nad Wisłą. To niepełny obraz turystycznego Torunia. Jeśli zdawało Wam się, że nie przeżyjecie tu nic bardziej emocjonującego niż selfie z Krzyżakiem, to jesteście w błędzie. Strach, trochę ruchu, rywalizacja? Jeśli poszukujecie takich wrażeń, Toruń ma wiele do zaoferowania.
Spieszymy z krótkim zestawieniem atrakcji dla lubiących adrenalinę. Wszystkie wymienione niżej miejsca, oprócz Bunkra-Wisła, położone są poza starówką, na obrzeżach miasta. Na szczęście w Toruniu jest wszędzie blisko. Z łatwością dojedziecie tam miejskim autobusem MZK lub samochodem. Poznacie tu także miejsca dobre na intensywny wypad z przyjaciółmi i atrakcje dla dorosłych w Toruniu.
W podniebnej wycieczce obejdzie się bez szaleństw, ale w tym wypadku to chyba zaleta. Wrażeń dostarczą Wam widoki szerokiego koryta Wisły i iskrzących się w słońcu czerwonych dachów starówki.
Loty widokowe można zamówić od kwietnia do września, gdy niebo jest czyste, a skąpane w zieleni miasto tym piękniejsze. Z wysokości najlepiej przekonacie się o średniowiecznym rodowodzie Torunia. Z łatwością odczytacie niezmieniony do dziś zarys układu urbanistycznego Starego i Nowego Miasta Torunia. W końcu największą atrakcją Torunia jest sam Toruń wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Na pokład samolotu pilot zabiera najwyżej 3 pasażerów. Wszystkie zbędne, niebezpieczne przedmioty zostawcie w samochodzie. Przyda się Wam jedynie aparat fotograficzny i nieco odwagi. Rejs nad Toruniem trwa 10 lub 20 minut. Opcje czasowe oczywiście różnią się ceną. Standardowo jest to 500 lub 700 zł, natomiast na stronie Aeroklubu ogłaszane są okresowo promocje. W 2020 r. 20 minut kosztuje tylko 499 zł!
Wolicie unosić się nad ziemią lekko niczym piórko i szybować niesieni podmuchami wiatru? To marzenie również da się spełnić. Loty szybowcem Puchacz są nieco tańsze. Ok. pół godziny – 499 zł. Wystartujecie za samolotem lub za wyciągarką. Licencjonowany pilot oraz certyfikat dla Aeroklubu Pomorskiego potwierdzający możliwość wykonywania lotów pasażerskich powinny uspokoić Wasze nerwy przed odlotem.
Termin, czas odlotu ustalicie z Aeroklubem. Czynnikiem warunkującym odbycie się wycieczki jest odpowiednia pogoda.
A może małe wyścigi? Polecamy Wam tor gokartowy w Toruniu. Ostrożni zastanawiają się pewnie czy gokarty to zabawa dla dzieci? Tak, ale tych nieco starszych. Trzeba spełnić dwa warunki jednocześnie: mieć 12 lat i 150 cm wzrostu. Awix Racingarena ma też dwa pojazdy dwuosobowe gdzie opiekun może zabrać ze sobą małe dziecko. Jeśli jesteście odpowiednio duzi, ale czujecie się kompletnie zieloni, nie macie wielkich powodów do obaw, każdy nowicjusz przechodzi szkolenie z bezpieczeństwa jazdy i zachowania się na torze.
Dla osób indywidualnych, rodzin tor jest czynny od marca do listopada. Latem oblężenie jest duże, więc nie przyjeżdżajcie bez zapowiedzi. Koniecznie rezerwujcie wejście telefonicznie albo mailowo. Jeśli jednak lubicie zimowe warunki, to po wcześniejszym szczegółowym umówieniu się możecie jeździć też zimą. Ci z Was, którzy chcieliby wyglądać jak postrach toru mogą zjawić się w specjalnym kombinezonie, ale właściwie wystarczy tylko wygodny strój i sportowe obuwie. Najważniejsza jest kominiarka, którą założycie pod kask. Jeśli nie macie własnej, kupicie ją na miejscu po 10 zł.
Ile kosztuje zabawa na gokartach? Wstępnie musicie zapłacić 10 zł za obowiązkową licencję wyścigową. Potem cena przejazdu waha się w zależności od typu pojazdu i czasu. Na 1 levelu w gokarcie SODI GT5 za czas 2 x 10 min. zapłacicie 95 zł. Trasa ma 9 km. Na kolejnych levelach, pod warunkiem, e będziecie odpowiednio szybcy na pierwszym, zaliczycie dłuższe trasy i wsiądziecie w inne pojazdy. Są one dostępne dla bardziej zaawansowanych kierowców.
Zastrzyk pozytywnej energii, adrenalina, prędkość do 80 km/h i przede wszystkim dobra zabawa – to czeka Was na znakomitym torze. Położony jest tuż obok sławnej toruńskiej Motoareny im. Mariana Rosego – najnowocześniejszego stadionu żużlowego na świecie.
Spacer po lesie to straszna nuda? Nie, jeśli robicie to w na wysokości 10 metrów, a pod Waszymi nogami jest tylko kołysząca się deseczka.
Czekają na Was 4 trasy. O ich dostępności decyduje Wasz wzrost. Każda z tras ma unikatowe przeszkody. Linowe mosty wśród drzew, elementy bujane, drabinki, siatki i oczywiście zjazdy tyrolskie, najdłuższy ma 40 metrów. Najwyżej położona trasa rozciąga się na wysokości 10 metrów.
Jeśli wybierzecie się do Parku z całą rodziną, miejcie na uwadze, że dzieci do lat 13 mogą bawić się na wysokościach tylko w asyście dorosłego. Maluchy, które ukończyły 6 lat mogą próbować sprostać wyzwaniom parku, ale muszą mieć minimum 120 cm wzrostu. Toruński Park Linowy może się pochwalić certyfikatem Bezpieczny Park Linowy. Najlepiej jeśli Wy również będziecie pamiętać o swoim bezpieczeństwie i komforcie zakładając pełne obuwie, wygodne spodnie, na których znajdzie się uprzęż oraz zwiążecie włosy. Jeśli czujecie się nieco zestresowani myślą o wycieczkach ponad znanym poziomem gruntu, fachowi instruktorzy pomogą Wam odnaleźć się w gąszczu lin i gałęzi. Niektórzy poczują się jak w grze, skacząc po drewnianych kładkach, inni będą mieli satysfakcję z pokonania słabości i dziarskiego wdrapania się niemal pod korony drzew.
Bilet zwykły w weekend na 1 przejście kosztuje 30 zł, a np. na 4 przejścia tylko 60 zł. W dni powszednie jest nieco taniej. Park otwarty jest od kwietnia do września. Odwiedziny musicie rezerwować tylko jeśli jesteście w grupie ponad 10 osób.
Osada Leśna Barbarka przygotowała dla Was bezpłatny parking. W weekendy czynny jest położony nieopodal sklepik w Leśniczówce. Otrzymacie tam ciepłą herbatę, napój i przegryziecie wafelka przed dalszą podróżą. Gdy poczujecie jednak, że przyroda i ruch to za mało, na Barbarce poznacie nieco historii. Korzystając z okazji zajrzyjcie do maleńkiej kaplicy i na otaczający ją cmentarz (w niedzielę, z czasie mszy od 12:30 do 14:00 Park Linowy ma przerwę. ) Barbarka ma niezwykle długą historię. Jej nazwa związana jest z kultem św. Barbary. Pierwsza kaplica stanęła tu już w XIII wieku i była miejscem pielgrzymek. Nawiedzano święte źródełko, którego woda miała leczyć kołtun.
Dziś okolica obfituje w najróżniejsze udogodnienia. Znajdziecie tu plac zabaw, małą tężnię solankową i przyrodnicze ścieżki edukacyjne. Po zejściu z wysokości będziecie chcieli spędzić tu jeszcze więcej czasu na świeżym powietrzu.
Czy ktoś o zdrowych zmysłach chciałby przeżyć nalot? Okazuje się, że tak! Tym bardziej, że bombardowanie jest symulowane, lecz obiekt całkowicie autentyczny. Wielu turystów pyta, czy w Bunkrze jest strasznie. W końcu pokaz polega na imitacji sytuacji zagrożenia. Słychać eksplozje, lecące nisko samoloty i wystrzały. Dźwięk jest wszechogarniający, a światło często gaśnie. Sam schron (a właściwie szczelina przeciwlotnicza) ma swój charakter. Jest chłodno a korytarze są długie i wąskie. Można powiedzieć, że dla niektórych jest strasznie. Jednak większość odwiedzających wychodzi z Bunkra-Wisła mimo, że nieco oszołomiona to uśmiechnięta. Jest tak dlatego, że najważniejszą rolę gra tam animator. On wprowadza nastrój, buduje napięcie i dba o poczucie bezpieczeństwa.
W trakcie ataku na miasto nie będziecie mieli czasu go oglądać, ale obiekt to betonowa szczelina przeciwlotnicza z 1943 roku. Na początku pokazu dowiecie się co nieco o jej pochodzeniu i właściwościach.
Pokaz trwa 15 min. i kosztuje tylko 6 zł. Atrakcja czynna jest zwykle między kwietniem a październikiem. We wrześniu i październiku dla osób indywidualnych – tylko w weekendy.
Znakomita atrakcja dla początkujących eksploratorów. Ogromny obiekt przystosowany do odwiedzin turystów zaspokoi potrzeby zarówno tych, którzy są wprawionymi w bojach odkrywcami fortyfikacji, jak i nowicjuszy, którzy dopiero chcą się zakochać w pruskiej twierdzy.
Fort artyleryjski, jeden z kilkunastu w Toruniu wzniesiono w latach 1879-1874 dla 500-osobowej załogi i obsługi dział średniego i ciężkiego kalibru, czyli łącznie ok. 800 żołnierzy. Zobaczycie imponującą bramę i most nad fosą, zajrzycie do prochowni, latryny, poznacie pancerne stanowiska obserwacyjne artylerii, obrotowe wieże obserwacyjne i przejdziecie ciemną poterną.
Jeśli czujecie się na siłach zwiedzać obiekt sami, Fort IV jest czynny od 8:00 do 20:00 przez okrągły rok. Bilet to jedynie 8 zł dla dorosłych i 5 zł dla dzieci. By w pełni zrozumieć jego znaczenie, odkryć zakamarki i przekonać się jak wyglądało życie przebywających tam żołnierzy – przyda się przewodnik. Dla małych grup do 10 osób to dodatkowy niewielki koszt 43 zł. Przejście zajmuje do godziny. Zdecydowanie przydaje się latarka i wygodne obuwie. Polecamy zaopatrzyć się też w cieplejszą bluzę, pod warstwą cegły i ziemi chłód utrzymuje się stale, bez względu na porę roku.
Ponadto, w piątki i soboty przewodnicy dyżurują i czekają na każdego chętnego zwiedzającego. Nawet nie trzeba się zapisywać, wystarczy wpaść. Latem o 21:00 a od listopada do marca o 20:00. Warto przy okazji świąt, długich weekendów śledzić aktualności Fortu IV. Przy odrobinie szczęścia traficie na podchody czy zwiedzania „z duchami” po zmroku. Gratką, nie tylko dla dzieciaków, jest zwiedzanie z pochodniami. Nierzadko napotkacie tam pruskich żołnierzy, którzy staną się Waszymi przewodnikami. Spodziewajcie się solidnej musztry.
Dla najbardziej zatwardziałych fanów fortyfikacji Fort IV zorganizował noclegi i śniadania. Specyficzny charakter miejsca pozwala na ograniczone wygody. Zapewniamy jednak, że noc w murach twierdzy będzie dla niektórych przeżyciem samym w sobie.
Jak się przekonaliście toruńskie atrakcje (nie tylko) turystyczne to więcej niż pomnik Kopernika i Rynek. W Toruniu znajdziecie wiele opcji rozrywki łączącej się z poznawaniem historii.
Najnowsze komentarze